Walentynkowa lista przebojów

heartsJuż jutro walentynki, amerykańskie święto zakochanych. Pozwolę sobie „nabić” miliony wyświetleń za pomocą okazjonalnej playlisty. Nie będzie jednak to zwykła lista piosenek o miłości. Będzie z pazurem, z ironią, słodko-gorzko, różne aspekty miłości.

Queens of The Stone Age – Make It Wit Chu. „Chce to zrobić, chce to zrobić to z Tobą. Jeszcze, jeszcze i jeszcze.” – wszystko mówiący refren. Pytanie jak jedno staje się dwójką. A wszystko z tłem rockowej ballady śpiewanej gdzieś na pustyni przy ognisku. Czujecie ogień?

The Beatles – Hold Me Tight. Staromodne śpiewanie o przytulaniu realizuje zadanie słodkości na playliście. Utwór z epoki Beatlesów tanecznych, miłosnych piosenek, dalej już tylko narkotyki i wolność. Którą imprezę wybieracie?

The Cardigans – Lovefool. Chyba nie muszę nikomu mówić, że to prawdopodobnie najlepsza piosenka lat 90. Obraz miłości zatraconej, fajny  tekst, jeszcze lepsza linia melodyczna. Takich piosenek brakuje.

Chris Isaak – Wicked Game. Ten utwór ma kapitalny klimat. Do tej pory kojarzy mi się z pewną sceną z „Dzikości Serca”, kiedy to Nicolas Cage (nie cierpię tego aktora, ale w tym filmie jest bossem) i Laura Dern podróżują cadillakiem przez pustynię przy zachodzie słońca. Poza tym ten mistrzowski motyw przewodni gitary!

Cool Kids of Death – Piosenki o Miłości. Być może najlepsza polska piosenka o miłości. Świetne, gówniarskie podejście do tematu. Nocny autobus jadący nie wiadomo gdzie, znajomi, których nie chcesz widzieć, banalne filmy o miłości, jedno ciepłe spojrzenie, wyszło chu***o.

Elvis Costello – I Want You. Piosenka o żądzy kobiety bliźniego swego, no może nie bliźniego a zwykłego klauna! Typowa walka serca z rozumem. Wspaniały głos Elvisa Costello wielokrotnie powtarza „I want You” próbując nie dopuścić do głowy myśli, że nic z tego nie będzie. Wersja Fiony Apple także fajna.

Les Savy Fav – We’ll Make A Lover Of You. Znalazło się też miejsce na moich indie rockowych ulubieńców. Uwielbiam głos brodatego i obleśnego wokalisty Les Savy Fav. Tekst nie gra tutaj pierwszorzędnej roli (jak we wszystkich ich utworach), skupiamy się na bezbłędnych bębnach i kapitalnej gitarze. Końcówka szczególnie mocna, zwłaszcza z pocałunkiem w kuchni i spadającymi talerzami.

Phoenix – You Can’t Blame It on Anybody (Le Crayon Rework). Pierwotnie miał być oryginał, ale znalazłem ten wyczesany remix. Wakacyjny utwór o wakacyjnej miłości stał się jeszcze bardziej gorący.

The Weeknd feat. Drake – The Zone. Intymny kawałek o kobiecych strefach. The Weeknd i Drake grają role dobrego i złego gliny. Pierwszy z nich subtelny i delikatny, drugi wchodzi w zabłoconych butach do salonu.

Tesla Boy – Fantasy. Coś dla samotników wypatrujących szczęścia w monitorze komputera.

Konkluzja na dziś:

kaczor howard

Muzyczne podsumowanie roku 2011: Single

Muszę przyznać, że w poprzednim roku usłyszałem wiele fajnych piosenek. Zrobienie tego podsumowania nie było łatwe. Oto próba odwzorowania roku 2011 w singlach:

20. Adele – Rolling In The Deep. Mocny, fajny głos Adele, energiczna piosenka i kolejne bite rekordy popularności. Idealna opozycja dla Lady Gagi, która zjada już swój ogon. Mimo, że ma za dużo tych wszystkich speców od marketingu, którzy zupełnie do niej nie pasują to lubię ją a „Rolling In The Deep” to jedna z tych piosenek, która mi się wciąż podoba mimo, że radio wałkuje ją na okrągło.

Posłuchaj

19. Cool Kids of Death – Plan Ewakuacji. Podoba mi się ta nowa odsłona „Kulek”. Bardziej melodyjna i popowa strona im pasuje a „Plan Ewakuacji” udowadnia tę tezę w zupełności. Fajny tekst, dobrze zaśpiewany przez Krzyśka Ostrowskiego plus muzyka a la różowo-gorzkie The Rapture. Brawo.

posłuchaj

18. Uffie – Wordy Rapinghood. Cover piosenki Tom Tom Club w wykonaniu Anna-Catherine Hartley to jeden z fajniejszych cover’ów poprzedniego roku. Odświeżony, energiczny z fajnym „ramciamtamtam” i quasi rapem Uffie. Na zupełnym luzie. Fajne, fajne, czekamy na drugi album.

posłuchaj

17. WU LYF – Cave Song. Wu Lyf to moje ubiegłoroczne odkrycie w rytmach indie rocka spod znaku takich typów jak Wolf Parade. Fajna, gitarowa, momentami patetyczna piosenka z kopem. Rojas wiesz co masz robić.

posłuchaj

16. Iceage – White Rune. Młodziki z Danii ożywiły zeszłoroczną scenkę ambitnego punka. White Rune to esencja żywiołowego, dwu minutowego grania ze świetnym refrenem, ostrym gitarowym riffem i rewelacyjną perkusją. Dobra robota.

posłuchaj

15. Destroyer – Kaputt. Świetny teledysk, ale sama piosenka również dodała wiele miłych wrażeń. W sumie to wszystkie piosenki z najnowszej płyty Destroyer’a zasługują na wyróżnienie, jednak trzeba było wybrać tę jedna „reprezentatywną”. Poczujcie ten smooth klimat i zagłosujcie na tak przy nazwie Destroyer.

posłuchaj

14. Katy B – Broken Records. Pomysłowe połączenie popu z dubstepem, które idealnie odnajduje się na parkiecie. Fajny głos Katy B plus dyskotekowy klimat transu dało nadspodziewany dobry efekt. Mimo, że listy przebojów nie dały jej zbyt dużo czasu na otwarcie oczu ludziom to ja to kupuje.

posłuchaj

13. Neon Indian – Polish Girl. Ciężko by zabrakło w tym zestawieniu Alana Palomo, który tworzy utwory ambitne a zarazem taneczne. ‚Polish Girl” to takie chillwave’owe „Kokomo„. Dodatkowo należy wspomnieć, że to polskie dziewczyny najładniejsze i najfajniejsze są! Neon Indian też docenił.

posłuchaj / wersja z offa

12. Beyonce – Countdown. Beyonce jest chyba jak wino, tendencja zwyżkowa jest u niej widoczna już od paru lat. Tym singlem udowadnia, że piosenkarka z niej nietuzinkowa. Świetny podkład muzyczny plus ta zabawa głosem. Łączy w sobie kontrasty, szkoda tylko, że taki pop nie ma sił przebicia w radiu.

posłuchaj

11. Drake – Shot For Me. Zachwycałem się samym Drake’em całkiem niedawno. „Shot for Me” to dla mnie genialny kawałek o tęsknocie. Dużo uczucia, świetny tekst z frazami typu: „The way you’ve got your hair up: did you forget that’s me?” i generalnie wow, wow. Poza tym ten anielski głos Grahama.

posłuchaj

10. Cold War Kids – Skip The Charades. Z krótkim opisem tej piosenki miałem najwięcej problemów. Wiem, że podobnych utworów jest wiele, jednak dla mnie ten kawałek ma wymiar sentymentalny. Dodatkowo jest fajną piosenką, która dobrze się słucha. Całość oparta jest na cukierkowym, gitarowym motywie i mocnym głosie Nathan’a Willett’a. Wokalista Cold War Kids ma unikatową zdolność do pisania dobrych i życiowych tekstów.

posłuchaj

9. Iza Lach – Nic Więcej. Słodki, charakterystyczny głos Izy + fajny popowy podkład nawiązujący do tej najlepszej strony Cut Copy + świetny klawisz + „Nigdy nie powiesz nic więcej, choćbyś chciał i choć mnie trzymasz na rękę, puścisz i tak.” = rewelacyjna, popowa piosenka ze złamanym serduszkiem w tle. Może „Nic Więcej” nie jest jakieś skomplikowane, ale w prostocie siła. Wiedział to nawet Grzegorz Piechna potocznie nazywany kiełbasą. Trudno nie zauroczyć się w kompozycji młodej mieszkanki Łodzi.

posłuchaj

8. Florrie – Begging Me. Fajny, gitarowy pop z uroczą blondynką na wokalu. Życzyłbym sobie więcej takich piosenek, które zdobywają listy przebojów. Ta piosenka ma wszystko by się podobać: fajny, troszkę naiwny tekst, miły w odbiorze głos Florrie plus tło muzyczne jakby stworzone z połączenia The Strokes z Tears for Fears. <Tupię nóżką>.

posłuchaj

7. Washed Out – Far Away. Najlepszy chyba kawałek spod gatunku chillwave’u, który wypłynął w 2011. Genialny klimat, wokal Ernest Greene’a wydobywający się gdzieś z piwnicy, patetyczne skrzypce i cymbałki. „Far Away” naprawdę sprawia, że odlatujemy gdzieś daleko, daleko. Mój rok 2011 można podzielić na trzy etapy: przed Far Away, Far Away i post-Far Away.

posłuchaj / wersja ze saksofonikiem

6. Jay-Z & Kanye West – Niggas in Paris. Kanye West solo jest rewelacyjny, Jay-Z solo jest rewelacyjny. Więc jaki jest efekt ich współpracy? Jeszcze lepszy. Ci kolesie się dopełniają niczym RUN-DMC, Mulder i Scully czy też Tom i Jerry jednocześnie. Fajny, prosty podkład plus nawijka tych dwóch geniuszy składania trafiających w sedno zwrotek dało ciekawy efekt w postaci „Watch The Throne„. A o tym, że czarnuchy w Paryżu bujają się pokazali ostatnio na jakimś wybiegu mody. Yo.

posłuchaj

5. Juvelen – Make U Move. Ah Jonas Pettersson. Cała Ep-ka Make U Move była bardzo dobra, jednak to „Make u Move” przypadło wyróżnienie ze względu na bogatą warstwę muzyczną, taneczność, dynamikę, miażdżący bas oraz ogólną zajebistość tych 4 minut istnego szaleństwa. No i oczywiście te szepty na początku. Dobry electro-pop jest w cenie, a Szwed robi to doskonale.

posłuchaj

4. Wugazi – Sleep Rules Everything Around Me. Chyba najlepszy mash-up wszech czasów. Pomysł połączenia mojego ukochanego Wu-Tang Clan z moim ukochanym Fugazi był rewelacyjny. Operacja połączenia dała nadzwyczajne efekty a „Sleep Rules Everything About Me” jest wisienką na torcie. Nawijka wyrwana z „C.R.E.A.M.” (hip-hopowy hymn lat 90) z balladą Fugazi (Oni nie grywają ballad) ukazała nową świeżość.

posłuchaj

3. Atlas Sound – Lightworks. Piosenka stworzona jakby od niechcenia. Bradford Cox znany jest z tego, że piosenki pisać umie dobre. „Lightworks” było w poprzednim roku takim puszczeniem oczka. Jest słodko, jest miło i przytulnie. I to wszystko nagrane jakby gdzieś w jakimś garażu. Lightworks wydaje się być raczej utworem o śmierci, aniżeli miłości. „Everywhere I look / There is a light and There’s no pain”, ciekawy kontrast, ciekawe opisanie tego co nieuniknione.

posłuchaj

2. The Rapture – How Deep Is Your Love? W ubiegłe lato przypomnieli o sobie w wielkim stylu wydając, świetny, oparty na prostym klawiszu kawałek w ich stylu. Wszystko co najlepsze z dance-punku zgromadzone w jednym utworze: energiczna perkusja, błyskotliwy basik, banalny klawisz i jak zwykle bezkompromisowy głos Luke’a Jennera wyrzucający z siebie najważniejsze w tym momencie pytanie: How Deep Is Your Love? To była miłość od pierwszego usłyszenia.

posłuchaj

1. Junior Boys – Banana Ripple. Kanadyjski duet przy okazji wydania nowego albumu zapodał miażdżącym system 9-minutowym electro-pop’owym killerem. Junior Boys bardziej popowe ma rację bytu. „Banana Ripple” to dla mnie esencja poprzedniego lata – czyli najbardziej deszczowego i pochmurnego lata ostatnich 20 lat. Smutne disco w ich wykonaniu świetnie sprawdza się w każdej sytuacji a ciągłe powtarzanie „no You never” przyprawia o tak zwane ciary na plecach.  A wszystko oparte na prostych, lecz jak wciągających hookach. I najważniejsze spostrzeżenie, ten kawałek im dłużej trwa to tym większej nabiera mocy, rozkręca się ze sekundy na sekundę. Owacje na stojąco.

posłuchaj

Polish Power – rok 2011 w polskiej muzyce

Rok 2011 to był naprawdę dobry rok dla polskiej muzyki. W poprzednich dwunastu miesiącach można było usłyszeć sporo dobrej, fajnej i ciekawej muzyki. Mimo, że przeważnie opisuje zagraniczne dokonania to zawsze kibicuje naszym rodowitym muzykom. Oto jak wyglądał poprzedni rok w wykonaniu naszych orzełków .

Zacznijmy od  muzyki gitarowej. Rok 2011 to przede wszystkim dobre powroty paru, dobrze znanych nam zespołów. Przeze mnie najbardziej wyczekiwana była nowa płyta zespołu Kombajn Do Zbierania Kur Po Wioskach. „Karmelki i Gruz” okazały się jednym z najlepszych płyt jakie dane było mi usłyszeć poprzedniej jesieni. Marcin Zagański i reszta ekipy z Nowego Dworku pokazała się z bardzo dobrej strony, nagrywając album wciągający i przede wszystkim bardzo dobry. KDZKPW to jeden z tych zespołów, który jeszcze nigdy nie zawiódł moich oczekiwań. Na jesień powrócił również Cool Kids of Death. „Plan Ewakuacji” traktowałem raczej jako ciekawostkę i byłem po prostu tylko ciekaw co zaprezentuje zespól tym razem, jaki kierunek obierze? Okazało się, że bardziej popowa twarz pasuje do Krzyśka Ostrowskiego i reszty łódzkiego bandu.

Całkiem przyjemnie słuchało mi się również drugiego albumu zespołu Renton.Warszawski zespół tym razem w języku polskim udowadniał na „Niech wszystko stanie sie lepsze”, że granie indie dalej jest cool. Poza tym Muchy wypuściły na koniec roku fajny singiel „Nie przeszkadzaj mi bo tańczę”, który promuje nowo nadchodzącą płytę. Singlowo zaprezentowały się również Ścianka i The Car is On Fire, będziemy czekać z pewnością w 2012 na płyty tych wykonawców. Dobry powrót zaliczył również Psychocukier a ich „Królestwo” zostało dobrze przyjęte przez media zajmujące się muzyka niezależną. Rok 2011 to także powrót po pięciu latach grupy Myslovitz. Dla mnie osobiście Artur Rojek nie jest już muzykiem a głównie organizatorem OFF Festivalu. Poza tym mysłowicka grupa już mnie tak nie „jara” jak to było jakieś 6 lat temu. Mimo to „Nie ważne jak wysoko jesteśmy…” wydaje się być lepszą płytą niż poprzednie „Happiness is Easy”. „Lie In Wait (EP)”  to kolejny powód by kibicować i trzymać kciuki za zespół Microexpressions. Panowie, czekamy na długogrający album.

Pora na debiutantów. Z pewnością na wyróżnienie zasługują dwa projekty. Po pierwsze Nerwowe Wakacje, które są braterskim paktem muzyków The Car is On Fire, Afrokolektywu  oraz Kolorofon a po drugie The Kurws. Pierwszy z nich nagrał rewelacyjny „Polish Rock” natomiast drugi wywołał u mnie dużo pozytywnych reakcji albumem „Dziura w Getcie”.

Przejdźmy teraz do muzyki popowej. W niej również wiele się działo. Najlepszym albumem w tej materii z pewnością jest dla mnie „Krzyk” Izy Lach. Dla młodej wokalistki jest to drugi krążek w dorobku. Musze przyznać, że tą płytą urzekła mnie i wręcz oczarowała. Cukier dla uszów. Z dobrej strony zaprezentowały się debiutantki Dziun i Marina Łuczenko. Debiutancki krążek pierwszej z nich „A.M.B.A.” to lekki, bezpretensjonalny zbiór piosenek łączących w sobie osiągnięcia popu i alternatywy. Natomiast na „Hardbeat” pojawiają się zarówno motywy typowe dla teen-popu jak i electro. Dobra płyta na imprezę. Wciąż nie doczekaliśmy się nowego albumu Edyty Bartosiewicz, ale dostaliśmy w zamian fajną piosenkę „Witaj w Moim Świecie”, która promowała nowego Kubusia Puchatka. Kolejną płytę za to zaprezentowała Ramona Rey, jednak „3” wydaje się być łakomym kąskiem jedynie dla fanów twórczości artystki. Warto jeszcze tutaj wspomnieć o Ani Rusowicz i jej dziele nazwanym po prostu „Mój big-bit”. Jest to ciekawa pozycja nawiązująca do twórczości jej mamy Ady Rusowicz oraz mająca w sobie nutkę nowoczesności.

Na koniec zostawiłem sobie podsumowanie polskiego hip-hopu. Tutaj bezapelacyjnie rządził Ten Typ Mes, który wydał najlepszy album hip-hopowy. „Kandydaci na Szaleńców” zawiera w sobie świetne nawijki Mesa, który wznosi się na wyżyny. Z podkładami było różnie, jednak przy tak dobrym materiale i genialnych wersach Mesa jest to mniej istotne. „Prewersje” Fokusa również zasługują na wyróżnienie. Nie tylko dlatego, że sympatyzuje z śląskim raperem. Przede wszystkim za rewelacyjne podkłady stworzone przez Lukatricksa oraz charyzmę Fokusa. W zeszłym roku powrócił również Łona. Szczeciński raper przy pomocy Webbera wydał „Cztery i Pół”, który może nie miażdży systemu, ale wydaje się być ciekawą pozycją dla studentów i licealistów. Ciekawy materiał zaprezentował duet Sokół i Marysia Starosta na „Czysta Brudna Prawda”.

Godnych uwagi polskich płyt z pewnością jest więcej, jednak te wyżej wymienione stanowią pewną esencję roku 2011. Mam nadzieje, że nowy 2012 rok będzie równie obfity w dobre, rodzime produkcje. Tego życzę sobie i Wam.