Cold War Kids i zestaw letnich przebojów.

Swego czasu mocno hajpowałem amerykański indie-rockowy band Cold War Kids. Ich debiutancki album „Robbers & Cowards” wciąż jest przeze mnie wysoko oceniany. Kolejny w zestawie „Loyalty To Loyalty” ceniłem, a Mine Is Yours z 2011 roku miał całkiem dobre momenty. Potem nie interesowałem się losami grupy. „Dear Miss Lonelyhearts” przesłuchałem bez większych emocji, a „Hold My Home” pomimo tego, że osiągnął komercyjny sukces to nie zwrócił mojej uwagi. W tym roku grupa z Long Beach w Kalifornii wydała 6 album „La Divine„. Postanowiłem wrócić do starych, dobrych czasów i odpalić Cold War Kids.

Co się zmieniło? Przede wszystkim to, że Cold War Kids nie jest już tym samym zespołem. Sukces komercyjny poprzedniego krążka sprawił, że Nathan Williams ze spółką przechodzi tą samą drogę, którą niegdyś przeszli U2, Coldplay czy też Arcade Fire. Od niesamowitego debiutu po komercyjne popłuczyny. Słychać na „La Divine” wszelkiego rodzaje chwyty by sprzedać krążek w jak największej ilości pozostając jednocześnie „niezależnym” zespołem indie rockowym. Czy to źle? Niekoniecznie. Jeżeli sama muzyka stoi na wysokim poziomie, to nie widzę przeciwwskazań w tego typu zabiegach.

Na „La Divine” z poziomem jest różnie. Niby całość brzmi lekko, przyjemnie, mocno letnio. Jednak, gdy wsłuchuje się w pojedyncze utwory to słyszę w nich krzyk rozpaczy „kuuup mnie”. Wolałem chyba Cold War Kids z okresu, kiedy to pili tanie wina i pracowali jako kelnerzy. Druga sprawa, że tego typu granie mało mnie rusza. Za dużo tu wstawek popowych, za mało prawdziwego kalifornijskiego gitarowego grania. No i ta nazwa z okładką na czele. Nie mogło być nic bardziej letniego. Nie potrzeba nam kolejnego Livin’ La Vida Loca czy też Viva La Vida.

Ja ciągle narzekam, ale generalnie to nie jest zła płyta. Wciąż to lepsza opcja niż słuchanie nowych utworów Coldplay czy też zespołów w stylu The Chainsmokers. Są tu całkiem przyzwoite momenty, a Nathan Williams jeszcze nie jest nowym Bono. Jeżeli szukacie przyjemnego, lekkiego indie rockowego grania to śmiało możecie sięgnąć po „La Divine„. Lato już niedługo, grille na działkach już od jakiegoś czasu śmigają, więc czemu nie sprawdzić 6 longplaya od Cold War Kids? Ocena: 6/10.

Playlist: 10 piosenek na urodzinową imprezę

larry-fillmer-birthday-1955W dniu dzisiejszym Paweuu Alternativ Blog obchodzi swoje 8 urodziny! Gdyby blog ten był dzieckiem to za parę tygodni szedłby do Pierwszej Komunii. Przez te 8 lat wiele się wydarzyło. Zarówno na blogu, jak i moim życiu. Zapraszałem artystów do tworzenia podsumowań całorocznych, brałem udział w konkursie Blog Roku organizowanym przez Onet, relacjonowałem najważniejsze polskie festiwale a także współpracowałem z Canal Plus Film. Gdy zaczynałem tworzyć ten blog byłem licealistą, dziś już jestem po studiach i pracuję. Czuć tą zmianę w tworzonych przeze mnie tekstach. Wydaje mi się, że z każdym rokiem tworzenie tego miejsca szło mi coraz sprawniej. Przyznaję, że w ostatnim czasie trochę zaniedbałem blog. Mam jednak nadzieję, że jeszcze będziecie odwiedzać Paweuu Alternativ a ja będę tworzył ciekawe teksty. A na dziś mam specjalną playlistę urodzinową. Posłuchajcie i świętujcie 8 gyburstag Paweuu.

 

Lista życzeń – 6 koncertów, które chciałbym zobaczyć

Parę koncertów życia mam już zaliczonych jednak pozostaje nadal kilku wykonawców, których chciałbym zobaczyć na żywo. Oczywiście w mojej liście nie uwzględniam zespołów już nieistniejących lub niekoncertujących. Bycie na koncercie The Beatles czy też Blondie, Beach Boys z najlepszych czasów to wspaniała sprawa, ale wymagająca podróży w czasie. Mam nadzieje, że poniższą listę uwzględni kiedyś Artur Rojek przy doborze artystów na OFF Festiwal.

W kolejności alfabetycznej na pierwszym miejscu mojej listy znajduje się Kanadyjski zespół Arcade Fire. Zespół, który do tej pory jeszcze mnie nie zawiódł swoimi wydawnictwami. Natomiast debiutanckim albumem „Funeral” podbił moje serducho. Epickie utwory, bogato zaaranżowane wyśmienicie brzmią na żywo w wykonaniu tego licznego w członków zespołu. Uwielbiam wszelkiej maści akcenty smyczkowe, cymbałki w tle. Widziałem kiedyś ich koncert z jakiegoś francuskiego festiwalu zarejestrowany kamerą i wyglądało to na prawdę rewelacyjnie. W poprzednim roku była okazja zobaczyć ten zespół na żywo, jednak nie obraziłbym się gdyby przyjechali jeszcze raz do Polski. Może ciut bliżej śląska? Byłoby by miło.

Bon Iver to grupa, która w ostatnim czasie zanotowała ogromny wzrost popularności. Troszkę mnie to zmartwiło bo pamiętam jakim zespołem parę lat temu był Coldplay a jakim jest teraz. Nie chciałbym by Bon Iver poszli tą drogą. Justin Vernon odpowiedzialny za ten projekt udzielał się na ostatniej płycie Kanye Westa, występował w telewizji, ale na szczęście nie zgodził się na błazenadę podczas gali rozdania Grammy. Dlatego nadzieja na mały, kameralny, akustyczny koncert jest wciąż żywa. Wyobraźcie sobie to. Bon Iver z gitarą gra całą płytę „For Emma, Forever Ago”. Wiele bym dał by usłyszeć te smutne, ale piękne piosenki zaśpiewane na żywo przez tego drwala.

Cut Copy to jedna z tych kapel, którą chciałbym słuchać na żywo i tańczyć. Inaczej chyba się nie da. Gdybym był ciut bogatszy to chętnie bym im zapłacił by zagrali na moim weselu. Chciałbym poczuć miłość słuchając „Feel The Love”, wariować na podświetlanym parkiecie przy „Lights and Music”, baunsować przy „Hearts on Fire”. To byłby jeden z tych kolorowych koncertów. Oczywiście preferowałbym tracklistę złożoną głównie z największych hitów „In Ghost Colours”, ale jakby pojawiło się parę starszych i nowszych piosenek to nie czułbym się zawiedziony. Rduchu szepnij im tam w tej Australii parę słówek by odwiedzili jeszcze raz Polskę.

Kiedyś istniała taka strona internetowa z koncertami na żywo (nie pamiętam jak się nazywała), było tam wiele ciekawych pozycji do zobaczenia (Między innymi występy of Montreal). Zanim ten interesujący projekt padł to zdążyłem zobaczyć tam w całości koncert grupy Cold War Kids. To co zobaczyłem utwierdziło moje przekonanie, że gdyby ten koncert miałby miejsce w Polsce z pewnością byłbym tam w pierwszym rzędzie. Amerykańska grupa ma na swym koncie wiele świetnych piosenek, których spokojnie starczyłoby na dwu godziny gig. I tak jak w przypadku Bon Iver najlepszym miejsce na ten koncert byłby jakiś zadymiony klub lub scena leśna na Off Festiwal. Arturze apeluje!

Les Savy Fav to grupa, którą chciałbym zobaczyć z dwóch powodów. Pierwszym bez wątpienia jest postać wokalisty i lidera zespołu Tima Harringtona. Słowo wariat to za mało by opisać w pełni tą charakterystyczną postać. Koleś z łysiną, brodą, gołym brzuchem w samych gaciach szczekający to mikrofonu jest sporą atrakcją każdego koncertu. Drugi powód to zajebistość piosenek Les Savy Fav, których jestem dużym fanem. Filmik poniżej udowadnia, że ich koncerty są mocno energiczne, żywiołowe i spontaniczne. Szkoda tylko, że swoimi trasami koncertowymi omijają szerokim łukiem Europę Środkowo-Wschodnią.

Do tej pory nie mogę odżałować zeszłorocznego koncertu Sufjana Stevensa w Warszawie. Muzyka o litewskich korzeniach chciałbym zobaczyć z jednej strony w jakimś sympatycznym miejscu, gdzie w połączeniu z samą gitarą mógłby dać chwytający za serce, akustyczny występ. Z drugiej natomiast chciałbym zobaczyć go w tym wymiarze dużych sal, konfetti, balonów, kolorowych strojów, tańczących chórzystek, dopiętych skrzydeł i taneczno-elektronicznych kawałków.