SnowFest 2024 – Relacja

Ponownie miałem przyjemność udział wziąć udział w organizowanym w Szczyrku festiwalu SnowFest 2024. Była to już 11 edycja tej imprezy a jak było na jedynym zimowym muzycznym festiwalu w Polsce? Tego dowiecie się poniżej!

Dzień I

Pierwszy, piątkowy dzień imprezy rozpocząłem od występu GOORAL na scenie głównej Amfiteatru. Twórcy pamiętnego hitu „Karczmareczka” dali występ jakiego można było się spodziewać. Połączona muzyka elektroniczna z góralskim folklorem idealnie wpasowała się w górski, zimowy klimat imprezy i była udaną zapowiedzią dalszej zabawy. Zabawowy duch SnowFesta to przede wszystkim Scena Jelenia, gdzie rozkręcane są najlepsze imprezy. Znakomicie to odzwierciedlił duet DNTRT x DEYNA, który zaprezentował bardzo solidny zestaw zabawowych piosenek. Wiele także działo się na skoczni Skalite. Być może w tym roku zima nie była tak śnieżna jak w latach poprzednich, ale i tak udało się zorganizować zawody w skokach na snowboardzie. Pisałem już o tym wielokrotnie, ale warto to powtórzyć. Sportowe zmagania, mimo, że nie mają światowej rangi to idealnie komponują się z omawianym wydarzeniem. Podziwianie tych wszystkich trików na desce, czy też nartach to fajne urozmaicenie i odskocznia od muzyki. A gdyby zrobić coś podobnego w letnim wydaniu z deskorolką czy też rowerem bmx?

Z wielkimi nadziejami oczekiwałem występu Kalibra 44. Katowicka grupa to żywa legenda hip-hopu w Polsce, której jak dotąd nie miałem okazji zobaczyć na żywo. Zawsze coś stawało na drodze, czy to choroba bądź załamanie pogody. Cieszę się, że udało się tym razem bo chłopaki nie zawiedli. Ich występ to był istny wehikuł czasu, który zabrał mnie w lata 90. Początkowo DJ zaprezentował hip-hopowe szlagry z zachodniego wybrzeża Stanów z Wu-Tang Clanem czy też Snoop Doggiem na czele. Potem dołączył AbraDab i Joka i kontynuowali tą podróż. Takie utwory jak: „Nasze Mózgi Wypełnione są Marią„, „Normalnie o tej Porze”, „Gruby Czarny Kot…” czy też „Konfrontacje” zabrzmiały kapitalnie, a publiczność przyjęła je z sporym entuzjazmem. Lata 90 przeżywają swój revival a Kaliber 44 idealnie to wykorzystuje. Ogromnym zainteresowaniem cieszył się kolejny występ na tej scenie, gdzie występował duet Rudimental. Generalnie przyznam się, że nie słucham chłopaków, ale praktycznie znałem każdą ich piosenkę. Brytyjczycy mają na koncie mnóstwo radiowych przebojów takich jak m.in. „These Days„, „Feel The Love” czy też „Waiting All Night„, które wprowadzały do tańca publikę zgromadzoną w Amfiteatrze. Piątkową wyprawę zakończyłem pod sceną Snowtent, gdzie występował dobrze mi znany Ros Addiction oraz MC Conrad.

Dzień II

Sobotni dzień festiwalu rozpocząłem od występu grupy Lordofon na scenie głównej. Nie znałem wcześniej twórczości chłopaków, dlatego też okazali się dla mnie ogromnym pozytywnym zaskoczeniem całej imprezy. Okazuje się, że mamy swój polski Wavves, kóry jest bardziej melodyjny i otwarty na inne gatunki, gdyż chłopaki odważnie eksperymentują z hip-hopem. Takie utwory jak: „Francoise Hardy„, „Kobayashi” czy też „Opener” zabrzmiały kapitalnie na żywo. Warto sprawdzić ten zespół. Tego dnia na skoczni Skalite odbywały się zawody Freeski, które może nie są tak spektakularne jak te na snowboardzie, ale równie dobrze je się oglądało.

Głównym występem tego dnia dla mnie miał być występ grupy PRO8L3M. Jestem ogromnym fanem twórczości Oskara i Steeza, a do tej pory miałem okazje widzieć ich tylko raz i to jeszcze w ubogiej formie podczas OFF Festivalu 2015, czyli 9 lat temu! Od tamtej pory nagrali wiele świetnych kawałków i parę dobrze przyjętych płyt. Co tu dużo mówić? Pod względem wizualnym i muzycznym był to występ KAPITALNY. Fajnie było usłyszeć na żywo „Przebój Nocy„, „Flary” czy też „Molly” oraz obserwować te lasery i wizualizacje. Jak to PRO8L3M, idealnie połączył futuryzm z retro odniesieniami. Następnie udałem się do namiotu by sprawdzić (tym razem chyba już na serio?) ostatni występ grupy Kamp! Grupa co prawda zapowiedziała zakończenie twórczości, ale ten koniec trwa już od roku. I dobrze! Bo chłopaki na prawdę dają teraz czadu. Byłem nimi zachwycony podczas minionego Carbonu, byłem i teraz. Co prawda przeszkadzał ogromny ścisk w namiocie, ale i tak zabawa była przednia. Pod tym samym namiotem wystąpił także duet ROYKSOPP, który nieco rozczarował mnie podczas ostatniego Taurona w Katowicach. W Szczyrku chłopaki brzmieli dużo lepiej, jednak z powodu późnej godziny i kawałka drogi do przebycia do domu nie zaliczyłem całego występu.

Podsumowując, SnowFest po raz kolejny udowodnił, że warto odwiedzić Szczyrk na początku marca. Festiwal idealnie łączy sportowe zawody, z koncertami i tanecznymi imprezami. Jest górsko, zimowo i kameralnie. To sprawia, że za rok również chętnie wezmę udział w SnowFeście. Mam nadzieję, że do zobaczenia za rok!

SnowFest 2024 – Zapowiedź

Odliczanie do najważniejszego wydarzenia sezonu weszło w ostatnią fazę, ponieważ już na początku marca odbędzie się SnowFest Festival 2024 Powered By TAURON. To jedyny zimowy festiwal w Polsce i jednocześnie prawdziwe święto dla fanów muzyki oraz sportów. W dniach 1 i 2 marca 2024roku Szczyrk po raz kolejny ściągnie do siebie tłumy miłośników niebanalnych brzmień, dobrej zabawy, sportowych, podniebnych akrobacji, a także pysznego jedzenia.

„Główny trzon festiwalu to występy największych gwiazd muzyki -w Szczyrku będziecie mogli posłuchać przez dwa dni ponad 50 wykonawców, którzy zaprezentują się na sześciu niebanalnych scenach muzycznych. Uczestników rozgrzeją czołowi reprezentanci gatunków od elektroniki, aż po hip-hop i będąto m.in. „Rudimental, Röyksopp, Delta Heavy, DJ Marky, Gerd Janson, PRO8L3M, Kamp!, Lordofon, Kaliber 44, Św. Bass, Last Robots, Ros Addiction & MC Conrad. Muzyka to nie wszystko, bowiem o odpowiednio wysokie doznania wizualne zadbają Visualism-wznoszący od lat sztukę świateł na najwyższy poziom”–wspomina Igor Fleiszer, Dyrektor Muzyczny Festiwalu.

Będzie także coś dla miłośników mocno bassowo-trapowych uniesień, a to za sprawą takich wyjątkowych mistrzów gatunku, jak Barnim, Naro, DJ Noz, Blaki Selektah, Hubert, Truant, czy Spisek Jednego-którzy staną za dekami zjawiskowej wizualnie Sceny Jelenia. Na festiwal w wielkim stylu powraca scena BLONDE Music Bar, gdzie przez dwa dni w igloo królować będzie muzyka house a o atmosferę na parkiecie zadbają czołowi reprezentanci tego gatunku, m.in. Glasse, Novika, Duszne Granie oraz Lulu Malina.W tym roku pojawią się również nowe sceny, które zapewnią uczestnikom festiwalu maksymalne doznania muzyczne, i tak na Future Clubspodziewajcie sięoryginalnego miksu w rytmie muzyki house, klasycznego disco i rapu, a także autorskiej mieszanki nowości i największych elektronicznych bangerów. Reprezentować ją będą m.in.: NeenNah, Vinylstealer, Haade, Kraas-T.

Nieodłącznym elementem każdej edycji festiwalu są sportowe zmagania najlepszych riderów w kraju nad Wisłą! SnowFest Games Accelerated by Taycan, tojeden z największych i najbardziej widowiskowych show feestyle’owych w tej części Europy. Wpojedynku o tytuł najlepszego zawodnikaw konkurencji Big Air oraz Samsung Best Trick, zmierzy się czołówka sceny snowboardowej oraz freski. Przyśpieszenie i prędkość zawodników na skoczni gwarantuje Porsche Taycan oraz Porsche Centrum Katowice – Partner tegorocznych zawodów.

Nie należy zwlekać z planowaniem pierwszego weekendu marca w Szczyrku, bowiem w sprzedaży została ostatnia pula biletów Last Call, a poprzednie wyprzedały się przed czasem. Warto też osobiście sprawdzić niesamowitą i legendarną już atmosferę SnowFest Festival i rozpocząć sezon festiwalowy w malowniczej, zimowej scenografii.

Więcej informacji, a także pełny festiwalowy harmonogram występów i aktywności znajdziecie na: www.snowfest.pl

Recenzje niedokończone – Muzyczne zaległości z 2023 roku

Tradycyjnie już, wróćmy na chwilę do minionego roku by wspomnieć pominięte przeze mnie muzyczne albumy, które warto znać!

Mitski – The Land Is Inhospitable and So Are We. Po Pani Mitski Miyawaki, urodzonej w Japonii a tworzącej w Nowym Jorku Artystce zawsze można się spodziewać dobrej muzyki. Pisałem o niej już wielokrotnie w kontekście płyt takich jak „Be The Cowboy„, „Puberty 2” czy też „Laurel Hallo„. Każda z tych płyt była świetna, i tak samo jest z najnowszym „The Land Is Inhospitable and So Are We„. Krótki (Trwa trochę ponad półgodziny), zwięzły i konkretny materiał to zbiór świetnych kompozycji opartych na niemal grunge’owych gitarowych riffach i melancholijnych melodiach. Najlepsze momenty? „Buffalo Replaced” oraz fenomenalny, kończący całość „I Love Me After You„. Jednak nie chcę tutaj ich wyróżniać, bo całość jest warta uwagi. Poważny kandydat do mojego Podsumowania rocznego, jak i dla organizatorów festiwali. Dlaczego jeszcze jej nie widziałem na Offie albo Tauronie, ja się pytam? Ocena: 9/10.

Ocena: 4.5 na 5.

Animal Collective – Isn’t It Now? Magicy z Baltimore na swoim najnowszym, 12 już albumie ponownie udowodniają, że nie należy o nich zapominać. Co prawda, można śmiało wyjść z tezą, że ich lata świetności to odległa przeszłość. W końcu ostatni album grupy, który coś tak na prawdę znaczył, czyli „Merriweather Post Pavilion” miał premierę 15 lat temu! Jednak bądźmy uczciwi, nie można wiecznie odkrywać muzyki na nowo a chłopaki tak na prawdę wciąż utrzymują swój, dość wysoki poziom. „Isn’t It Now?” Wydaje się być ich najbardziej przystępną i melodyjną propozycją. Nie ma tutaj za wiele eksperymentów ani też szalonych odjazdów. Nie ma także przynudzania, ani dziaderstwa. Ot, przyzwoity krążek. Ocena: 6/10.

Ocena: 3 na 5.

Wilco – Cousin. Na cóż, mamy rok 2024. Wilco na scenie prawie od 30 lat, na koncie 13 albumów studyjnych, Jeff Tweedy nagrywa już nawet ze swoim synem jako zespół Tweedy a na OFF Festivalu jak nie było zespołu z Chicago, tak dalej nie ma 😉 Taki mały żarcik w stronę Rojka, który o tym Wilco już tyle mówił. Pytanie tylko, czy dalej warto zapraszać ten już legendarny zespół indie rockowy? Myślę, że zdecydowanie tak. Bo mimo, że ich muzyka to nie jest już tak WIELKA RZECZ, to jakoś czuje się spokojniejszy gdy wiem, że oni dalej trwają i robią swoje. A „Cousin” to bardzo przyjemna w słuchaniu płyta, i tak jak jest miła i pogodna, tak też z łatwością wypada z głowy po czasie. Nie mniej warto i tak posłuchać. Ocena: 6/10.

Ocena: 3 na 5.

Baroness – Stone. W 2019 roku grupa Baroness zakończyła rozpoczęty w 2007 roku albumowy poczet kolorów. Swoją drogą do tej pory jestem ogromnym fanem wersji czerwonej. Album „Gold & Grey” wieńczący ten schemat nieco podzielił fanów, a ukazujący się w zeszłym roku krążek „Stone” miał być załagodzeniem sprawy. Grupa na czas nagrań zamknęła się w chatce w lesie (Sprawdzona metoda na znalezienie właściwej równowagi albo zaćpania się na śmierć), dodała parę nowości, poprawiła niedoskonałości i w ten sposób pojawił się „Stone„. Najnowszy album to kwintesencja rocka progresywnego, która wniosła trochę świeżości do ich dyskografii oraz stanowiła zwięzły album bez zbędnych zapchajdziur i kulawych pomysłów. Być może nie wymyślili prochu tym albumem, ale wrócili na właściwy tor. A kamień może będzie teraz zapowiedzią materialnych albumów? Pożyjemy, zobaczymy. Ocena: 7/10.

Ocena: 3.5 na 5.

Tinashe – BB/ANG3L. Od wydania „2 On” mija blisko dekada, a ja wciąż mam w pamięci Tinashe jako debiutującą dwudziestolatkę. A w tym czasie artystka z Kalifornii wydała już 6 albumów studyjnych. Chociaż jej ostatni krążek, o którym mowa to zaledwie nieco ponad 20 minut materiału. Bardziej wygląda na EP-kę, ale zwał, jak zwał to w końcu muzyka. A ta jest wyborna na przestrzeni tych 7 piosenek. Świetny R&B, który momentami wchodzi w trapowe brzmienie. A sama Tinashe wciąż uwodzi nas swoim wokalem. Ocena: 7/10.

Ocena: 3.5 na 5.

Olivia Rodrigo – GUTS. Urodzona w 2003 roku (Jak powstał mój blog, to miała 4 latka hehe) w Tameculi (Stan Kalifornia) Olivia Isabel Rodrigo to najnowsza ulubienica Pitchforka. Co prawda 20 letnia wokalistka, swój debiutancki album „Sour” wydała dwa lata temu, to jednak na szersze wody wypłynęła za sprawą „GUTS„. Oczywiście rozumiem skąd się wzięły te wszelkie zachwyty. Dziewczyna ma miła aparycję, miły głos i nagrywa przyjemny indie-pop, który wpadnie każdemu do ucha. Mi też wpadł. Pytanie tylko na jak długo tam zostanie? To pokaże czas, póki co ode mnie szósteczka bo przypomniało mi się jak słuchałem 14 lat temu nijaką Hannę Georgas. A wspominam o niej, bo być może za parę lat nas jeszcze bardziej zaskoczy. Ocena: 6/10.

Ocena: 3 na 5.

James Blake Playing Robots Into Heaven. Szósty album w dorobku londyńczyka to pozycja znacznie mniej mainstremowa i bardziej wymagająca w odbiorze. Jednocześnie nie jest on wcale gorsza od poprzednich wydawnictw muzyka, gdyż ten przyzwyczaił słuchacza już do wysokiego poziomu swoich produkcji. Tym razem trafiamy w sam środek ambientowej potańcówki, gdzieś w zadymionym berlińskim klubie. Zatańczymy, jednak będzie to bardziej wyrafinowany taniec. A Sam Blake ma przy tym wciąż wiele uciechy. Generalnie kapitalna płyta z świetnym cyfrowym klimatem. Ocena: 8/10.

Ocena: 4 na 5.

PRO8L3M – PRO8lXM. Trudno nie wspomnieć na łamach bloga ważnego jubileuszu jaki obchodził w minionym roku hip-hopowy duet PRO8L3M. 10 lat od muzycznego debiutu, ale to strzeliło! Kurczę, w sumie to pamiętam jak Myslovitz obchodził taki jubileusz i wtedy wydawał mi się to taki kawał czasu… A było to dwie dekady temu! Wróćmy jednak do samego Oskara i Steeza. Mam do nich ogromny szacunek bo wnieśli wiele świeżości na polską scenę hip-hopową. Wszyscy pamiętamy przecież legendarne „Art Brut„, ale przecież debiutancki krążek „PRO8L3M„, czy też „Ground Zero Mixtape„, „Art Brut 2” czy też „Widmo” mają swoje kozackie momenty. Chłopaki wypracowali swój własny styl polegający na łączeniu wstawek retro z futurystycznymi, nowoczesnymi bitami. Na PRO8LXM wciąż to robią, tylko ma to niestety mniejszą siłę rażenia. Płyta nie spotkała się z gorącym przyjęciem wśród krytyków i słuchaczy, jednak polecam wrócić do materiału po czasie i wtedy wyrobić sobie zdanie. Bo początkowo także wydawała mi się strasznie schematyczna i ograna, jednak po czasie wyłapuje więcej na niej smaczków. Ocena: 6/10.

Ocena: 3 na 5.

Blur – The Ballad of Darren. Macie też takie poczucie, że to najbardziej pominięta płyta minionego roku? W końcu to Blur wydaje nową płytę i jakoś wszelkie reakcje, gdzieś gubią się po drodze. A pamiętam przecież, ile emocjo towarzyszyła premiera „The Magic Whip” kiedy to zespół powrócił do nagrywania po 12 latach. Teraz minęło również nie mało, bo 8 równych lat. I gdzieś ta informacja zaginęła pomiędzy 5 sekundowymi filmikami, szybkimi informacjami, postami na insta i wszelkimi wiralami. Żyjemy szybko, informacja szybko pojawia się i równie szybko umiera. Czy mamy w ogóle czas na wsłuchanie się w powolne, nostalgiczne melodie Blur i życiowe mądrości Damona Albarna? Warto trochę się zatrzymać, posłuchać „The Ballad of Darren” bo to bardzo ładna i mądra płyta. I należy pamiętać, że lata 90 się już dawno skończyły a pałowanie się o wyniki sprzedaży pomiędzy Blur i Oasis już nie ma sensu. Ocena: 7/10.

Ocena: 3.5 na 5.

billy woods / Kenny Segal: Maps. To z pewnością najlepsza płyta hip-hopowa w starym stylu minionego roku. Dlaczego w starym stylu? Zapomnijcie o auto-tunie i dyskotekowych bitach. Tutaj mamy klasyczny, nieco toporny flow woodsa oraz ponure, jazzowe bity stworzone przez Segala. Swoją robotę robi przede wszystkim kapitalna produkcja oraz zestaw gościnnych występów, gdzie pojawiają się m.in. Danny Brown czy też Aesop Rock. Album jest także zwięzyły, gdyż składa się z 17 krótkich utworów, które w połączeniu dają materiał trwający trochę mniej niż połowa piłkarskiego meczu. To nie pierwsza współpraca wooda z Segalem, ale pierwsza, która dała tak wyśmienity efekt! Ocena: 8/10

Ocena: 4 na 5.