Bukowicz – Dyskomfort w głowie

Cieszy mnie fakt, że nie muszę zbytnio udowadniać, że polska niezależna muzyka gitarowa ma się dobrze w ostatnim czasie. Pora zatem by wspomnieć o kolejnym ciekawym projekcie muzycznym, który urzęduje po sąsiedzku obok mojego „biura prasowego”. Mowa o grupie Bukowicz w której w skład wchodzą: Jakub Buczek, Aneta Maciaszczyk i Michał Warzecha.

Gliwicko-Rybnickie trio wydało w zeszłym roku swój pierwszy studyjny album pt. „Dyskomfort w głowie„. Grupa sama opisuje swoją twórczość jako połączenie shoegaze, noise’u i dream popu. Jednak po wstępnym przesłuchaniu tego krótkiego materiału (składa się z 6 utworów) stwierdzam, że bliżej tym utworom do zimnej fali z przełomu lat 70 i 80. Aczkolwiek znajdziemy tutaj po trochę z każdego z wymienionych gatunków. Klimat tej płyty jest niezwykle hipnotyczny i jednocześnie depresyjny. Pulsyjne brzmienie gitary w połączeniu z mrocznymi tekstami tworzą melancholijny i zimny klimat całości. Jest coś intrygującego co zachęca nas do „Dyskomfortu w głowie„.

Świetną robotę tutaj wykonuje zwłaszcza gitara basowa, która genialnie buduje tło w tym mrocznym świecie. Podoba mi się również barwa głosu i sposób śpiewania Jakuba Buczka. Wokalista brzmi nieco podobnie do Korteza, ale to tylko takie pierwsze skojarzenie (Dalej nie jestem pewien czy takie porównanie może być komplementem? :)). Oryginalny wokal w połączeniu z poetyckimi, acz nie przesadnymi tekstami dobrze wpływa na odbiór całości. Wiele dobrze brzmiących płyt niszczyły kiczowate i kuriozalne teksty oraz możliwości wokalne wokalisty. Tutaj mamy całkowicie odwrotną sytuację, gdyż ten wokal stanowi jedno z najsilniejszych ogniw płyty. Fajnie, że w tym gęstym i ciężkim klimacie znalazło się nieco miejsca dla ironii : „Grzeczny jestem / Opuszczam deskę„. Trochę gorzej wygląda sprawa z gitarowymi riffami i perksujami, które nie przekonywują mnie. Może dlatego, że zamiast żywej perkusji otrzymujemy automat perkusyjny a gitarowe wstawki nie wnoszą tej noise’owej ekspresji? Melodyjności za to dodają syntezatory oraz chórki śpiewane przez Anetę Maciaszczyk.

Generalnie warto jeszcze wrócić na chwilę do 2018 roku by zapoznać się z „Dyskomfortem w głowie„. Mimo, że to niezbyt rozbudowany materiał, to te 6 utworów mają niezaprzeczalnie wciągający klimat. Póki co mówię: „NIEŹLE” i czekam na dalszy rozwój sytuacji. Ocena: 6/10.

Kwiat polskiej muzyki gitarowej – recenzja albumu „Kwiaty”

Jako, że wiosna tuż, tuż – porozmawiajmy o Kwiatach. A konkretnie o tych z północy naszego kraju – Gdańska. Tam właśnie powstał jeden z najciekawszych polskich zespołów gitarowych, który ma spore szanse zostać odkryciem roku 2019 za sprawą debiutanckiego krążka o nazwie „Kwiaty”. Większość z Was pewnie usłyszała o tym zespole za sprawą rekomendacji od Melona czy też Trzech Szóstek. Muszę przyznać, że bardzo fajny sposób na promocję, gdyż dzięki temu i ja zaciekawiłem się tym albumem. Wiadomo, że dobra muzyka się obroni i zainteresowanie przyjdzie prędzej czy później, jednak warto czasem pomóc w przyśpieszeniu tego procesu.

Album „Kwiaty” to sentymentalna podróż w lata 90. Wsłuchując się w brzmienie utworów z łatwością wyłapiemy inspiracje shoegaze, grungem czy też alt-rockiem. Otwierające całość dream-popowe „TLK” łagodnie wprowadza nas w Świat Kwiatów. Senna gitara ładnie się komponuje ze spokojnym głosem wokalistki. Ta atmosfera nie trwa jednak długo, gdyż już w następnym utworze „Siekiera” zespół serwuje nam głośniejsze i bardziej rozbudowane gitary (W końcu nazwa utworu zobowiązuje). Skojarzenia ze Slowdive w tym momencie są jak najbardziej na miejscu. „Honda” to punkowy wulkan energii, gdzie poza motywem przewodnim gitary dobrą robotę robi także wokalistka udowadniając, że potrafi także śpiewać z pazurem.

Moim ulubionym utworem na płycie jest „Koniec Wakacji„. Zaczyna się dość sennie, jednak z czasem pojawiają się ciężkie gitary a sam utwór na tym tylko korzysta. Generalnie, im dłużej trwa to zyskuje na mojej ocenie, epicka końcówka robi swoje. Wyróżnia się on znacząco od takich utworów jak: „Na Wydmach”. „Zapach” czy też „Czarne Porzeczki„, które stanowią spokojny kolektyw tworzący tą płytę. Całość kończy najdłuższy na płycie „Powietrza!„, który brzmieniowo uderza w zupełnie inną epokę, a mianowicie post-punk lat 80.

Jeżeli poszukujecie dobrej, rodzimej i ambitnej muzyki to trafiliście idealnie. Kwiaty ładnie nawiązują do niezwykle ostatnio modnych lat 90 i w świetny sposób mieszają dream pop z mocniejszymi gitarowymi wstawkami. Dużym plusem płyty jest postać wokalistki – Pani Mai, która śpiewa niezwykle hipnotycznie. Ponadto ciekawe teksty, mają w sobie całkiem sporo ironii. I jak tu nie polubić Kwiatów? Nie da się. Ocena: 8/10.

Król trapu ponownie przemówił – recenzja Future Hndrxx Presents: The WIZRD

Niezwykle płodny w ostatnim czasie raper Future wydał właśnie swój najnowszy, siódmy album „Future Hndrxx Presents: The WIZRD„. Płyta z miejsca zajęła pierwsze miejsce na amerykańskiej i kanadyjskiej liście sprzedaży. A co więcej poza sukcesem komercyjnym osiągnęła ten ważniejszy (przynajmniej dla mnie) – artystyczny. Liczne pozytywne oceny przyciągnęły i moją uwagę. W czym sekret sukcesu rapera z Atlanty? O tym poniżej.

Pan Nayvadius DeMun Wilburn, znany szerzej jako Future w ostatnim czasie był bardzo łaskawy dla swoich słuchaczy. Od 2014 roku, czyli momentu wypuszczenia w Świat „Honest” co roku pojawia się jego nowy album. W 2017 nawet wypuścił dwa: „Future” oraz „Hndrxx„. Co więcej od 2015 wydał także aż 5 mixtape’ów. A chyba, nie muszę mówić, że te wszystkie płyty to przeważnie zestawy po 20 tracków. Takie ilości materiałów z sukcesem wydawali chyba tylko Beatlesi i Stonesi. No i Drake, ale do momentu. Potem już przynudzał. No, ale ilość to nie zawsze jakość. I tu się zgodzę, bo nie każdy album Wilburna do mnie trafiał w równym stopniu. O ile cenię „Honest” czy „Beast Mode 2” to jego produkcje z 2017 średnio mi przypasowały.

A jak ma się rzecz z jego najnowszym produktem wypuszczonym w połowie stycznia? Jest całkiem dobrze, aczkolwiek bez większej rewolucji. Reprezentant Atlanckiej sceny raperskiej ponownie siedzi w mglistych, purpurowych trapach opowiadając o swoich dolach i niedolach. Koleś jest na fali, ludzie go kupują a on sam wozi się najdroższymi brykami, wciągając najdroższy koks. Sam szczerze przyznaje: „I’m too rich to be sober„. I jak to ma odbierać koleś, który zmaga się obecnie ze zapchanymi zatokami i walczy ze zalegającym śniegiem na podjeździe do domu? Ha, pewnie wielu z nas chciałoby mieć takie problemy jak Future.

Jego najnowsza płyta to wyznanie problemów bogatego rapera. Może mało odkrywcze, ale prawdziwe. Już w otwierającym całość „Never Stop” rzuca hasło: „You’ll get rich and have problems that you never thought„.  W „Crushed Up” rzuca standardową listę przechwałek z stwierdzeniem „I just joined the big league” jednak na koniec i tak stwierdza w „Baptiize„, że pozostał sobą: „Got a Bel Air address, but this money never changed me„.

A jak wygląda sprawa muzycznie? Podoba mi się produkcja, która wyjątkowo nie jest toporna. Większość beatów wyszła spod ręki ATL Jacoba oraz Southsidea, aczkolwiek nie należy zapominać o udziale Wheezy’ego. Ten ponad godziny materiał to zestaw dość lekkich i co najważniejsze równych podkładów. Osobiście nie znalazłem tutaj dla siebie żadnych perełek, ale też nie przeszkadzało mi nic w odbiorze całości. A to już dobrze.

Generalnie Future potwierdził pozycję w tej pokrętnej grze, jaką jest robienie rapów. Kiedyś podział był jasny: wschodnie i zachodnie wybrzeże. Dziś za sprawą ekipy z Chicago (Pozdro Earl i Tyler) oraz właśnie świty Future’a z Atlanty ten podział już nie jest aktualny. Jeżeli jaracie się nowym brzmieniem hip-hopu to zdecydowanie powinien wam przypasować „The Wizrd„. Ocena: 8/10.