OFF Festival 2024 – Zapowiedź

Tradycyjnie już w pierwszy weekend sierpnia w katowickiej Dolinie Trzech Stawów odbędzie się kolejna edycja legendarnego już OFF Festivalu. Miałem okazję brać już w dziewięciu edycjach tej muzycznej imprezy, dzięki temu wiem jak wspaniałym doświadczeniem jest obecność na OFFie. Sprawdźmy jak zapowiada się tegoroczna edycja.

Gdzie i kiedy?

Tak jak wspomniałem we wstępie, OFF odbędzie się w katowickiej Dolinie Trzech Stawów w dniach 2-4 sierpnia. Ten, kto był w stolicy Górnego Śląska to wie, jak wiele zieleni jest w tym kojarzonym głównie z ciężkim przemysłem mieście. Dolina Trzech Stawów w sąsiedztwie lotniska Muchowiec jest właśnie taką zieloną oazą, która idealnie pasuje dla tego typu imprezy.

Kto zagra?

Z dostępnych na chwile obecną informacji wiemy, że line-up wygląda grubo. Główni headlinerzy to Grace Jones, Future Islands oraz The Blaze. Pierwsza z wymienionych artystek legendarna jamajska piosenkarka, modelka i aktorka. Na scenie muzycznej występuje od lat 70 a w dorobku zgromadziła 10 długogrających albumów, z czego jej ostatni „Hurricane” pochodzi z 2008 roku. Pomimo 76 lat na karku, autorka piosenki „Slave to the Rhythm” zachowuje wiele energii. Future Islands z kolei to zespół z nieco mniejszym stażem. Powstali w 2006 roku, a w ich dorobku znajduje się 7 niezwykle ciekawych krążków, z czego ostatni z nich to tegoroczny „People Who Aren’t There Anymore„, o kótrym wspominałem TUTAJ. The Blaze to francuski, rodzinny duet w skład, którego wchodzą kuzyni: Guillaume i Jonathan Alric. Poruszają się w klimatach french house, ambientu, elektroniki oraz dance. Do tej pory pod szyldem The Blaze ukazały się dwa albumy: „Dancehall” z 2018 roku oraz zeszłoroczny „Jungle„.

Z pozostałych nazw uwagę zwraca obecność Les Savy Fav. O tym zespole w kontekście występu na Offie i nowej płyty pisałem w osobnym poście TUTAJ. Myślę, że warto zobaczyć koncert amerykańskiego muzyka Johna Mausa, który porusza się w klimatach lo-fi, synth-popu oraz post-punku (Czyli moje ulubione gatunki). Muzyk z Austin nie wydał niczego nowego 2018 roku, ale mimo to warto sprawdzić jego starsze dzieła. Ciekawym doświadczeniem mogą być koncerty grup: Hotline TNT oraz Bar Italia. Mocne brzmienie zaprezentuje Furia oraz Imperial Triumphant. Z kolei scenę rapową reprezentować będą DC The Don, Clavish oraz The Alchemist & Boldy James.

Wyjątkowo mocno zapowiada się polska reprezentacja. Z rodzimych wykonawców zobaczymy m.in. legendarną już Edytę Bartosiewicz, która w latach 90 rządziła i dzieliła. Pięknie będzie usłyszeć jej najlepsze utwory z tamtego okresu. Liczna jest reprezentacja hip-hopowa. Kaz Bałagane to już klasyk za sprawą wydanego „Narkopop” w 2017 roku. Trio Łona x Konieczny x Krupa wciąż zbiera brawa za wydany w październiku album „Taxi”. Nowy krążek „TTHE GRIND” będzie promował Miłosz Stępień ukrywający się pod pseudonimem Otsochodzi. Poza tym zobaczymy grupę Ziomcy, Kresy, Dłonie, Klawo, Yung Adisz czy też Dominikę Płonkę.

W jakiej cenie bilety?

W chwili obecnej trzydniowy karnet to koszt 566 zł, jednak lada chwila ma się to zmienić. Także warto już teraz zaopatrzyć się we wejściówki.

Pozostałe informacje?

Wszelkie informacje znajdziecie na stronie http://www.off-festival.pl

Zimowy zestaw – Przegląd płyt z I kwartału roku

Sprawdźmy co tam było słuchane na początku roku. Nie było może tego dużo, ale znalazło się kilka muzycznych perełek. Okazuje się, że tegoroczna zima wcale nie była taka najgorsza i poza rekordowo wysoką temperaturą miała także wiele do zaoferowania na muzycznym rynku.

Tomasz Makowiecki – Baialando. Były uczestnik „Idola” (Ta łatka pewnie zostanie z nim na bardzo długo) przypomniał o swoim istnieniu po długiej przerwie. Jego ostatni album „Moizm” został wydany w 2013 roku, czyli 11 lat temu! W muzyce to epoka. Ów album był ówczesnym zerwaniem artysty z mainstremowym popem i twarzą Makowieckiego jadącego na sukcesie z pierwszej edycji Idola. Makowiecki postanowił pójść w indie-pop i muzykę elektroniczną, co okazało się dobrym ruchem. Bo to była zdecydowanie lepsza i ciekawsza muzyka od tych idolowych popłuczyn, które serwował od dekady. Podobnie ma się sprawa z „Baialando„, która utrzymuje się w nurcie muzyki elektronicznej, french-indie i alternatywy. Miłe dla ucha, nieśpieszne melodie kojarzą się z dokonaniami The Chromatics, The Clientele czy też Galaxie 500. W moim odczuciu to zdecydowanie lepsza płyta, niż „Moizm„. A takie utwory jak „Jadę metrem” czy „Nie ma nas” zostaną ze mną na dłużej. Ocena: 7/10.

Ocena: 3.5 na 5.

Kali Uchis – ORQUIDEAS. Artystka o kolumbijskich korzeniach nie spoczywa na laurach, gdyż niespełna rok po wydaniu świetnego „Red Moon in Venus” wydaje kolejny, czwarty w kolejności album. „ORQUIDEAS” to krążek oddający hołd drugiemu domowi artystki, jakim jest kraj z Ameryki Południowej kojarzony z kawy, bananów, karteli narkotykowych, Shakiry oraz Radamela Falcao. Okładka i tytuł nawiązują do narodowego kwiatu kraju, płyta jest śpiewana w języku hiszpańskim a brzmieniem mocno stylizuje się muzyką Ameryki Południowej. Brzmi to nieco sztampowo, ale efekt jest niesamowicie klimatyczny. Kali Uchis udało się uchwycić bardzo zmysłowego i sensytywnego ducha muzyki r’n’b tworząc bardzo równy i stojący na wysokim poziomie album. Wystarczy wsłuchać się w takie utwory jak: „Como Asi?„, „Munekita” czy też „Iqual Que Un Angel” by dostrzec, że Kali Uchis ponownie dała radę. Ocena: 9/10.

Ocena: 4.5 na 5.

Idles – TANGK. Przyznam, że Brytyjczycy swoim piątym albumem zaskoczyli mnie. Spodziewałem się mocnego, gitarowego, niemalże punkowego brzmienia do jakiego przyzwyczaił mnie ten zespół. A tutaj pierwszy utwór „IDEA 01„brzmi jak jeden utworów Radiohead czy też The Smile. W sumie nie ma w tym nic dziwnego, jeżeli zobaczymy, że płytę produkował Nigel Godrich, który wcześniej maczał swoje palce w dziełach zespołu Thoma Yorke’a. Super, że Joe Talbot i ekipa eksperymentują i próbują nowych brzmień, gdyż zwyczajnie potrafią w te klocki. Dla fanów starego Idles też znalazło się tutaj miejsce, gdyż parę utworów w tym „Gift Horse” z powodzeniem odnalazłby się na poprzednich krążkach grupy. To na prawdę kawał porządnej muzyki, widzimy się pewnie na liście rocznej. Ocena: 9/10.

Ocena: 4.5 na 5.

Future Islands – People Who Aren’t There Anymore. Nie wiem czy słuchał tej płyty król Szwecji, ale zdecydowanie powinien, jeżeli lubi muzykę w klimacie synth indie-popu. Ogólnie dla Future Islands jest to już 7 długograj w ich dyskografii i słychać na nim, że wiedzą o co chodzi w tym biznesie. „People Who Aren’t There Anymore” to melodyjny zestaw indie-popowych piosenek, które momentami nawiązują dla lat 80 jak chociażby utwór „Deep In The Night„. Jednak retrostylistyka nie jest regułą, gdyż generalnie w większej części płyty grupa stawia na gitarowo-perkusyjne rozwiązania jak chociażby w „Give Me Ghost Back” czy „The Tower„. Przyznam, że sporo spędziłem czasu z tą płytą grając jednocześnie w Heroes III i teraz gdy po czasie wracam do tych brzmień to mam przed oczami Harpie, Troglodytów i inne mityczne stworzenia… Nie zmienia to jednak faktu, że najnowsza pozycja od Future Islands jest jak najbardziej OK. Ocena: 7/10.

Ocena: 3.5 na 5.

Mannequin Pussy – I Got Heaven. Indie rockowa grupa z Filadelfii jest już na scenie od dekady i w tym czasie wypuściła cztery krążki. Najnowszy, wydany po blisko pięciu latach przerwy to prawdziwy wulkan energii. Jest grunge’owo (co w obecnym czasie można określić jako płynięcie z prądem), bardzo głośno i krzykliwie. Jednak przy tym całym hałasie zachowały się melodie, wystarczy wsłuchać się w taki „Nothing Like” czy też „Loud Bark„, który jest chyba moim ulubionym utworem na płycie. Generalnie grupa bardzo dobrze operuje brzmieniem gitar i potrafi wciągnąć słuchacza. Przyznam, że po pierwszym odsłuchu nie byłem w drużynie Mannequin Pussy. A teraz szukam jakiegoś info w sieci, czy będą w tym roku grać koncert gdzieś w Polsce. Ocena: 8/10.

Ocena: 4 na 5.